16 stycznia, godzina 20:24, na lotnisku im. Mikołaja Kopernika we Wrocławiu-Strachowice pustki i jedynie garstka ludzi czekających na ostatni dziś odlot, do Warszawy. Muzyczka sączy się cicho z powoli zamykanych sklepów, a ja siedzę sobie wygodnie i jestem wciąż pod wrażeniem konferencji BoilingFrogs, która to miała dziś miejsce we Wrocławiu.
Skąd w ogóle taka nazwa?! Wytłumaczył nam to pomysłodawca, współorganizator całego tego zamieszania, Tomasz Kaczmarzyk, na wprowadzającym wystąpieniu. Jest taki naukowy, choć obalony już mit, że jeśli wrzucić żabę do wrzącej wody, to biedaczka będzie się ratować i wyskoczy z garnka, bo oczywiście zauważy, że coś jest mocno nie tak. Ale jeśli żabie podgrzewalibyśmy wodę stopniowo, to ona by tego nie zauważyła, aż w końcu by się ugotowała. Gotowana żaba - to aluzja do developera, który tak się zasiedział w swojej pracy, w swoich codziennych obowiązkach, w braku rozwoju, że obumiera stopniowo, nie zauważając że coś nie tak. Aż pewnego dnia jest za późno i zostaje starym, zgrzybiałym, niedostosowanym do realiów devem. Tak w dużym skrócie przekładam sobie słowa Tomasza i nazwę tej konferencji.
Co zrobić by się nie dać ugotować? Właściwie dwa słowa - Software Craftmanhip. Jeśli jeszcze nie spotkaliście się z tym pojęciem, gorąco polecam poczytać manifest. To jedno z głównych moich odkryć tej konferencji, przypomnienie sobie tego manifestu, gdzieś tam zakurzonego z tyłu głowy. Konferencja zbudowana na tej idei jest świetna, bo nie jest związana z żadną konkretną technologią. Nie jest to spęd fanów .NET, by pośmiać się z Javy. Ani spęd fanów Javy, by pośmiać się z .NET. Takie cenne przypomnienie, że wszyscy zajmujemy się tak naprawdę tym samym, a różnica tkwi gdzieś tam dużo niżej, w składni języka czy użytych narzędziach. "Choć sam jestem od JVM, wiele bardzo cennych rozmów na temat wytwarzania oprogramowania odbyłem z moich przyjacielem PHP-owcem" - jak to powiedział Tomek Kaczmarzyk. Idea bardzo podobna do Programistoku, na którym byłem w październiku zeszłego roku. Choć tam organizatorzy skupili się na spotkaniu czterech konkretnych społeczności - .NET, JavaScript, Python, Ruby. Tutaj takiego wskazania nie było, a idea braku granic technologicznych skupiła się właśnie na pojęciu Software Craftmanhip. Świetnie. Nie dajmy się ugotować - traktujmy odpowiedzialne to co robimy, rozwijajmy się, twórzmy społeczność!
Tymczasem już w samolocie, 7000 metrów nad ziemią, 650 km/h, na zewnątrz temperatura około -40 stopni. Nie kojarzy się to z gotowaniem żab, ale jednak myśli wciąż krążą wokół konferencji. Ciekawe czy istnieje teoria zamrażania żab?
Organizatorów należy bardzo pochwalić za kawał dobrej roboty - personalnie - Tomasza Kaczmarzyka i Martę Fudali-Michalską wraz ze stowarzyszeniem ITCorner, w którym pracuje Marta. Absolutnie nie było widać, że to pierwsza ich konferencja. Żadnych błędów, które mogłyby zirytować. Nawet jeśli były jakieś problemy czy wpadki, jako uczestnik nic takiego nie zauważyłem. Wszystko przebiegało płynnie i sprawnie. Przysłowiowych pierogów (choć tu dosłownie - pierogów) starczyło. Miejsce również wybrano świetne, bo blisko starówki, a po drugiej stronie ulicy widać było dworzec PKP (swoją drogą, naprawdę ładny!).
Dla mnie to była szczególnie ważna konferencja, bo pierwsza, na której występowałem w roli prelegenta. Jest to spore przeżycie, a poziom tremy do "mojej" godziny 14.30 szybował wykładniczo. Fizycznie to takie proste, zrobić kilka kroków na scenę, stanąć po prostu w innym miejscu i zacząć mówić. Jednak psychicznie jest to przekraczanie siebie. A czy się spodoba, a czy głupio nie powiem, a żeby nie zanudzić, żeby kogoś to w ogóle zainteresowało! Dziękuję wszystkim za ciepłe słowa po wystąpieniu, to ogromnie motywuje. Bycie prelegentem to w ogóle element nowości. Na przykład "VIP Room", czyli pokój dla prelegentów, to nowe przeżycie dla mnie - fajnie jest mieć zamknięte, spokojne miejsce gdzie można poza obleganą szatnią zostawić rzeczy i spokojnie usiąść by zrobić ostatnie poprawki do prezentacji!
Co widziałem? Nie mogłem sobie odmówić posłuchania kolegi Marcina Malinowskiego w Welcome to Monad Club. Bardzo fajnie powiedziane, a że mój romans z programowaniem funkcyjnym dopiero się zaczyna, to ta prezentacja tylko mnie utwierdziła, że będzie fajnie. Potem, ze względu na zawodowe zaangażowania z miłą chęcią posłuchałem Przybornik Devopsa, czyli krótki przewodnik po mikroserwisach, o czym opowiedział Robert Firek. Cóż, chmura, Docker, Kubernetes - słuchało się super bo Robert bardzo zgrabnie to wszystko zarysował. Aczkolwiek naszła mnie nostalgia, że w Banku jeszcze sobie trochę poczekamy na podobne rozwiązania z Microsoftowego świata. Raj dla poliglotów - wszystko płynie Michał Płachta - jeśli ktoś nie słyszał o programowaniu reaktywnym i Reactive Streams, to na pewno poczuł się zainspirowany by się temu przyjrzeć. Kolejna prelekcja to był Tomasz Pluskiewicz p.t. HATEOAS as if you meant it - jednak było to bezpośrednio po mojej prelekcji i dopiero zaczynałem dochodzić do siebie, więc z samej prezentacji pamiętam tylko myśl, że to ciekawe i by doczytać. Na samo zakończenie Mariusz Sieraczkiewicz opowiedział Naturalny porządek refaktoryzacji - ze świetnym i zabawnym wstępem, który trochę rozbudził wyeksploatowaną już odrobinę publiczność - była w końcu godzina 17 i szósty wykład z kolei. Mnie Mariusz zainspirował to tego by spróbować dobrze zrozumieć kod Garbage Collectora CLR właśnie poprzez refaktoryzację - będzie trzecie podejście!
Podsumowując, było naprawdę fajnie i miło wspominam to wydarzenie. A, że to była moja pierwsza konferencja i zapamiętam ją z tego względu na długo, to cieszę się, że była tak udana. Do zobaczenia za rok!