Programiści i "informatycy". Czasem narzekamy, czasem słusznie. A czasem niesłusznie. W każdym razie, informatycy, a szczególnie programistki i programiści znajdują się w uprzywilejowanej sytuacji. Rynek jest ogromny, potrzeby kadrowe również. Zaraz po studiach możemy przebierać w ofertach i to za niezłe pieniądze. Może to się zmieni, może będzie jeszcze lepiej, albo całkiem gorzej. Może nastąpi globalna rewolucja i najbardziej cenni staną się rolnicy? Tak czy inaczej, na razie, takie są fakty. A co by było gdyby popyt był mniejszy niż podaż, jak to bywa w wielu innych zawodach? Co by było gdyby rynek był uregulowany, a przez to niesprawny? Dodatkowo obwarowany często zbędnymi, formalnymi wymogami? Jesień natchnęła mnie na odrobinę prozy z gatunku fiction. Zapraszam do alter-świata PRLu w roku 2016.
Każdy odcinek stawia bohatera Mirka przed wyborem, którego dokonujesz Ty Czytelniku. Ja na podstawie głosowania piszę kontynuację fabuły - około 400 słów by nie było za długo, by było granularnie. Zobaczymy gdzie nas to zaprowadzi! Zapraszam do wspólnej zabawy.
Następny odcinek
Odcinek I
Z każdym krokiem podłoga skrzypiała niemiłosiernie. Jednak nie przeszkadzało mi to specjalnie, wyskrzypiwany przez nią regularny rytm wprowadzał odrobinę wewnętrznego spokoju do skołatanego serca. Kawał historii, podłoga pamiętała jeszcze czasy Gierka. Odkąd Komitet Centralny PZPR przeniósł się do nowoczesnego, rozległego kompleksu biurowców w okolicach ulic Wołoskiej i Marynarskiej, cały budynek przekształcony został w Gmach Centralnej Izby Informatyki. Rozległe ministerstwo piastowało pieczę nad wszystkim co jakkolwiek związane było z szeroko pojętą informatyką i informatyzacją. Największym w nim paradoksem były korytarze wzdłuż których stały kilometry szaf wypełnionych dokumentami. Tony papieru w instytucji mającej być orędownikiem cyfryzacji. Każdy właściwie dokument przechowywany był w wersji zarówno papierowej jak i cyfrowej. Jak to się w branży mówiło - "na wszelki wypadek". Na wszelki wypadek czego? Nikt tego do końca nie wiedział.
Tymczasem moja droga wydawała się nie mieć końca. Szybkie spojrzenie na zegarek. Już za kwadrans dziesiąta. Mijając kolejne szafy, przyśpieszyłem kroku zbliżając się do ostatniego zakrętu w kierunku drzwi numer 341. Na tym piętrze korytarze wypełnione były Licencjami Zawodowymi Informatyka. Cel każdego z nas. Po sześciu latach studiów każdy pretendent do tego zawodu musiał przejść wstępny egzamin pozwalający na podjęcie praktyki w jednym z państwowych zakładów. To miałem już ustawione. Wujek ze strony ojca pracował w Państwowym Zakładzie Przemysłowym "Radar" w Kielcach. O stażu w Warszawie nie było mowy, trzeba by było mieć w rodzinie znacznie lepsze dojścia. Kielce na początek wystarczą. Po czterach latach aplikacji i przekoczowaniu jakoś w przydzielonym mieszkaniu powinienem mieć szansę na poważniejszą robotę. Gonitwa myśli zahaczająca o założenie rodziny i staranie się o samochód towarzyszyła mi cały długi korytarz aż wreszcie z zadowoleniem patrząc na zegarek stanąłem przed drzwiami 341. Za pięć 10. Idealnie by złapać kilka oddechów przed egzaminem. I gdy już puls zaczął się uspokajać mój wzrok przykuła mała kartka z odręcznym pismem przyklejona niechlujnie do solidnych, dębowych drzwi:
"W związku z planowanymi przez Centralny Urząd Energetyki zmianami w dystrybucji zasilania wprowadzono ulepszenia w harmonogramie Egzaminu Państwowego. Dokonując wszelkich starań by jakość i solidność procesu egzaminacyjnego była jak najwyższa, wszystkie Egzaminy Państwowe w dniu 12.X zostały przesunięte na dzień następny."
No żesz do cholery! Znowu planują wyłączyć prąd, debile. Czemu nie mogli wysłać maila, SMSa, zadzwonić, cokolwiek?! W głowie obok wybuchu złości zaczęły się kłębić koncepcje na dwa wyjścia z całej tej sytuacji. Z jednej strony zaczynała się coraz szerzej rozlewać myśl napełniająca nadzieją - wracaj do domu i doucz się jeszcze przed jutrem! Jednak jak iskierka tu i ówdzie rozbłyskająca szczypała mnie idea - olej to, odpocznij, idź się poszwędać po mieście!