Poza pasją do programowania i gadania o nim, mam również inne. Jedną z nich jest fotografia. A ponieważ jest to mój blog, a nie czyjś inny, pomyślałem, że opowiem o tym w ramach przybliżania swojej osoby. Zatem do dzieła, pierwszy post nie związany z IT! Mimo że nie jest IT i jest dość długi, zachęcam do przeczytania!
Fotografia przez wiele lat praktycznie dla mnie nie istniała, kojarzyła się głównie z robieniem wakacyjnych fotek. Miałem jednak jako nastolatek krótki przebłysk zainteresowania tematem. Odgrzebałem nawet całkiem przyzwoitego Zenita, modelu niestety nie pamiętam. Wraz z trzema obiektywami pozwalało to na pewną zabawę, ale analogowa technologia i potrzeba wywoływania zdjęć dość szybko ostudziła mój zapał. Tak czy inaczej ziarno zostało zasiane, by na wiele lat zostać zakopane. Dopiero tak naprawdę po studiach, w pierwszej pracy, ziarno to przyniosło pełne owoce. I to dzięki koledze, który akurat wtedy miał fazę na fotografię. I choć jemu już całkiem przeszło, u mnie fotografia wpisała się na stałe w osobowość. Ów kolega opowiadał mi o filtrach, obiektywach, wrzucaniu zdjęć na Stocki (pozdro Krzysiek!). I załapało. Dość szybko zorientowałem się, że nie wystarcza mi cyfrowa małpka Canona - choć jak wczoraj pamiętam mój pierwszy świadomy, "fotograficzny" spacer z jej użyciem. Niestety nie udało mi się dogrzebać choćby do kilku z tych zdjęć…
Był to rok 2006 i zapadła decyzja o zakupie lustrzanki. Wybór padł na Canona 400D, klasyczny wtedy amatorski model. Bardzo wiele przeszedł. Mam go do dzisiaj i nadal działa więc duży ukłon dla inżynierów Canona! Pierwsze spacery z 400D trochę mnie zawiodły - sprzęt ok, ale nie było co fotografować. Dzięki taniej przejściówce podpiąłem do lustrzanki stare obiektywy od Zenita i na początku sprawiało to sporo frajdy. Zwłaszcza, że Jupiter 9 85/2. okazał się naprawdę znanym i cenionym szkłem. Ale ile można focić kwiatki w pobliskim parku?! Przełomem okazało się, gdy pewnej soboty, sam już nie pamiętam czemu, wybrałem się na festyn w Ogrodzie Saskim. Zrobiłem kilka dość przypadkowych, “reporterskich” zdjęć.

To był szok. Reporterka wessała mnie całkowicie. Łażenie i dokumentowanie wydarzeń - to było to! Nawiązałem współpracę z Mediami Regionalnymi, posiadaczem portalu MM Warszawa. I się zaczęło. Łaziłem i “reporterowałem” całkiem sporo, bo mnie to mocno nakręcało. To był zresztą czas popularności tzw. dziennikarstwa obywatelskiego, na którym się MMka mocno opierała.



Innymi słowy - załatwiamy Ci akredytację, możesz się na nas powoływać, ale Ci nie płacimy. Satysfakcją jest publikacja zdjęć, rozbudowa portfolio, czasem jakiś darmowy bilet itd. itp. Dużo było o tym dyskusji w tamtym czasie, odnośnie psucia rynku itp. Ale dla wielu był to też początek do zawodowej reporterki. W każdym bądź razie dzięki temu fociłem koncerty, wydarzenia kulturalne, sportowe. Kilka zdjęć trafiło nawet do gazet, jak te z walki “Pudzianowski vs Najman. Walka skończyła się w 44 sekundzie”:

To było coś, łazić z plakietką tam gdzie zwykły śmiertelnik nie może. Nawiązywać interakcje z twarzami z TV i pierwszych stron gazet. Dzięki współpracy z MMką nawiązałem również przyjaźń, która trwa do dziś (pozdro Sebastian!), więc było warto choćby dlatego.




W trakcie tego okresu byłem często chyba jednym kolesiem na wydarzeniu, który fotografował starym, manualnym obiektywem. Sam dziś nie wiem jak mi się to udawało. Ręcznie ustawiać ostrość spod sceny, w deszczu, w 2-3 piosenki (po których spod sceny wyganiają), podczas gdy artyści skakali po scenie w te i z powrotem. Jednak zdjęcia podobały się i mi i redakcji i czytelnikom, więc wszyscy byli zadowoleni.
Poza tym, na fali zainteresowania fotografią wygrałem nawet rower w konkursie Życia Warszawy, choć to był konkurs tylko częściowo fotograficzny:

Niezależnie od reporterki, jako facet i gadżeciarz, zacząłem się coraz bardziej interesować sprzętem. Korpusy, obiektywy, można o tym dyskutować godzinami. M.in. dlatego wziąłem udział w konkursie popularnego portalu Fotopolis - na wrażenia z użytkowania aparatu, który zwycięzca dostawał na własność. Była to dość zaawansowana małpka Samsung WB1000 i wygrałem go tekstem oraz zdjęciami Warszawy.

Apetyt jednak ciągle rósł. Z językiem na wierzchu latałem na warsztaty organizowane m.in. przez Canona by pobawić się najnowszym sprzętem. A poczciwy 400D i manualne obiektywy zaczynały doskwierać. Wtedy wpadłem na przełomowy pomysł. Jako fan portalu Optyczne.pl (profesjonalne testy sprzętu foto) postanowiłem odezwać się do nich z propozycją współpracy. Nie wiem jakie Wy macie pasje, ale Optyczne.pl (może poza grupką malkontentów) to w obszarze foto taki Uncle Bob IT, taki Satriani wśród gitarzystów, Wall Street Journal gazeciarzy. Każdy kto zajmuje się modą chciałby pracować w Vogue. Wydawało się mało realne, że uda się dostać w łapy najnowszy sprzęt za free do zabawy i testów. Ale udało się! Po miłym spotkaniu z Arkiem, redaktorem naczelnym, szybko zapadła zgoda na mój pierwszy test. Na rozbiegówkę - popularny i poczytny cykl porównujący kilka aparatów-małpek. I choć nie było to high-endowe sprzęty za "dziesiąt" kafli, cieszyłem się jak głupi, że w moim mieszkaniu nagle pojawiło się pięć pudełek z nowymi aparatami.


No i się zaczęło. Za testy dostawałem kasę, więc motywacja była podwójna. Możliwość obcowania z nowym sprzętem - nieoceniona. Ostatnie z powyższych zdjęć to przykład kumulacji testów sprzętu – na zlot Optyczne.pl musiałem zabrać jakieś 9 ładowarek.
Zacząłem dostawać coraz ciekawsze sprzęty, nie tylko do testów, ale np. jako "pierwsze wrażenia". Znacznie przyjemniejsze w pisaniu, bo nie wymagały pomiarów, a głównie opisu i zdjęć. Bardzo miło wspominam pisanie poradnika o tworzeniu panoram sferycznych albo np. Fotoszkoły Sony. Zajęty "optycznymi" stopniowo rezygnowałem też z darmowej współpracy dla MMki. Etap reporterki powoli się kończył i zaczęła się faza "dziennikarza fotograficznego".


Ale był to wbrew pozorom kawał ciężkiej roboty. Wykonanie takiego testu to wiele, wiele całkowicie zajętych wieczorów. Latanie po mieście by wykonać odpowiednie zdjęcia testowe też niebanalne. Poza tym, pracując normalnie na etat, a było to akurat w zimie, ciężko było wykonać zdjęcia poza godzinami gdy nie było ciemno. Musiałem więc wyskakiwać w czasie pracy, ale to też różnie wychodziło. Pisałem jednak coraz ciekawsze rzeczy, m.in. najbardziej lubiane przeze mnie poradniki nt. fotografii. Prywatnie to nie był udany czas, więc tym bardziej ze zdwojoną siłą rzuciłem się w wir pracy.
Jednocześnie, z powodu kryzysu (tak, tego dużego kryzysu finansowego co to naruszył globalną gospodarkę) pracowałem wtedy w firmie piszącej w C++ pod Linuksem, co trochę mnie wypaliło z całego tego IT. Zaczęła mi świtać myśl, że chcę iść w fotografię zawodowo. A komputerów miałem dość. Wpadłem wtedy na kolejny przełomowy pomysł - rzucam IT i wchodzę w foto na całego. Trochę to zajęło, zanim w pełni uwolniłem się od tej firmy i IT w ogólności (pisałem wtedy również całkiem spory projekt na zlecenie), jednocześnie w coraz większym zakresie pisząc dla Optyczne.pl. Ten okres przejściowy wspominam masakrycznie. Pamiętam momenty, gdy z natłoku zadań nie spałem np. przez dwa-trzy dni pod rząd. Da się, ale to chore. W końcu jednak uwolniłem się całkiem od programowania i około Maja 2010 roku świat fotografii stanął przede mną niczym nie zakłóconym otworem.
Wziąłem całkiem pokaźny kredyt gotówkowy na rozpoczęcie działalności - kupiłem m.in. lepszą lustrzankę, kilka szkieł, lampy, osprzęt. Byłem w pełni gotowym do działania “fotografę”. Współpraca z redakcją zapewniała mi stały dopływ gotówki, do tego szukałem różnych dodatkowych zleceń foto. Świetne były np. wyjazdy przy okazji premier nowego sprzętu. Sony w Chorwacji, Olympus w Szwajcarii. Wszystko za free, wielogwiazdkowe hotele, opłacone jedzenie i wycieczki. Żyć nie umierać.


Eventy lokalne w Warszawie też były fajne. Fuji przy okazji premiery nowego aparatu zorganizowało jazdę piętrusem po Warszawie, a np. Samsung zaprosił nas na konferencję na budującym się dopiero Stadionie Narodowym.




Fajne było być w pierwszej linii nowości foto w Polsce. Znany i może już nawet trochę kultowy Fujifilm X100 miałem do testów jako pierwszy w Polsce. W CinemaCity w Arkadii, na evencie poświęconym Fujifilm Real 3D miałem okazję zobaczyć kilka migawek nakręconych przez siebie filmików demonstracyjnych - rzadko się na wielkim ekranie ogląda coś swojego! W tym czasie nawiązałem też sporo ciekawych znajomości, napisałem kupę poradników itd. itp. Zdarzały się też naprawdę dobrze płatne zlecenia, np. dla pewnych firm spożywczych:)

Zaczynałem też powoli zajmować się fotografią ślubną i pierwsze zlecenia zaczynały wpadać. Rozdałem milion ulotek na targach ślubnych. Ogólnie, wydawałoby się, że to spełnienie marzeń każdego fotografa.
Jednak paradoksalnie zbliżał się okres przesytu i kryzysu. Pracowałem praktycznie non stop, w domu, na mieście, od rana do świtu. Nawet nie chodzi o to, że zarabiałem mniej niż na etacie i znacznie mniej regularnie - z czasem by się to spokojnie unormowało. Ale zauważyłem, że się wypalam. Fotografia przestała przynosić frajdę, nie mogłem już patrzeć na kolejny aparat. Poza tym zmęczyłem się ogromną konkurencją na rynku. To jest jak wyścig miliona szczurów. Każdy kto ma lustrzankę zaczyna myśleć, że jest już pro-zawodowcem. Trzeba się na rynku rozpychać, a coraz częściej wracało mi przemyślenie, że przecież nie muszę. Mam wyższe wykształcenie, jestem niezłym devem, po co mi się ścigać z tymi wszystkimi ludźmi? Wniosek ostatecznie pojawił się jeden - fotografia to tylko moje hobby, które jest ważne i nigdy nie zniknie, wyżyłem się jak tylko mogłem, ale pora wracać do rzeczywistości. Zwłaszcza że właśnie planowałem zakładać rodzinę i bardzo wskazana była jakaś stabilizacja. I tak po około roku wróciłem na ciepły etat w IT. A fotografia nadal jest w moim życiu, ale już na spokojnie. Kiedy chcę, jak chcę, dla kogo chcę.
Miałem małe podrygi, np. by dorabiać na ślubach - ale na razie odpuściłem. Poza tym, nigdy nie zdecydowałem się na wystawianie zdjęć na Stocki, więc czasem trochę o tym myślę - tylko na razie czasu brak. Ale przynajmniej dwa lata temu wygrałem konkurs w banku za które kupiłem.. buty na zimę

Jakie są z tego wnioski i morały? Po pierwsze, absolutnie nie żałuję tej szalonej przygody. Gdybym się na nią nie zdecydował, do dziś by mnie gryzła myśl - a co by było gdybym to wszystko rzucić. Co by było gdybym został fotografem. Teraz już wiem jak to jest i z czym się wiąże.
Po drugie, dzięki tej przygodzie poznałem mnóstwo ludzi, w tym przyjaciela, mam nadzieję, na całe życie. A kontakty nie znikną. Wciąż od wielkiego dzwonu zdarza mi się coś napisać “dla optycznych”.
Po trzecie, nie bójcie się. Próbujcie. To nie musi być decyzja na całe życie. Oczywiście nie namawiam na rzucenie się na głęboką wodę. Gdybym nie miał umówionej stałej współpracy z redakcją, nie zdecydował bym się na porzucenie IT. Ale to było owocem sukcesywnego rozwijania się, próbowania sił. W końcu zaowocowało jakimiś konkretnymi możliwościami. Sceptyk-malkontent mógłby powiedzieć, że to był stracony rok – nic w IT przez ten czas nie podziałałem, niczego się nie nauczyłem. Ale zyskałem za to coś znacznie cenniejszego – pewność siebie i wiarę w swoje możliwości!
PS. Szkoda tylko, że nie mogłem się udać na 10-lecie Optycznych w zeszły piątek, wiele znajomości by się odświeżyło. Pozdro!