Interaktywne opowiadanie programistyczne w alternatywnej rzeczywistości współczesnego PRLu. Każdy odcinek stawia bohatera Mirka przed wyborem, którego dokonujesz Ty Czytelniku. Ja na podstawie głosowania piszę kontynuację fabuły - około 400 słów by nie było za długo, by było granularnie. Zobaczymy gdzie nas to zaprowadzi! Zapraszam do wspólnej zabawy.
Nawigacja:
Pierwszy odcinek -
Poprzedni odcinek -
Następny odcinek
- Czy aby na pewno ma to teraz jakieś znaczenie? Byłem wtedy jeszcze dzieckiem - odpowiedziałem asertywnie, trochę zmęczony już niemerytorycznym przebiegiem tego egzaminu. Tyle lat studiów, sporo przygotowań i nauki, a na egzaminie jakby nikogo to nie interesowało. Miałem nadzieję, że taka odpowiedź zamknie temat, choć zdawałem sobie sprawę, że jest ryzykowna.
Mierzyłem się wzrokiem z pytającym. W sali zapanowała cisza, zza okien docierał głównie przytłumiony dźwięk klaksonów samochodów i innych typowych odgłosów miasta. Komisja patrzyła się na mnie, a ja na komisję. O czym myśleli? Wzrok przewodniczącej pozostawał niezmiennie znudzony, ale przyglądała mi się, jakby faktycznie zastanawiała się nad moją odpowiedzią. Doktor Kaczmarek miał całkowicie nieodgadnioną minę, a inżynier Maciejewski prezentował coś, co mógłbym przysiąść, było ledwo zauważalnym uśmiechem. Tylko pytający wciąż wpatrywał się we mnie coraz bardziej agresywnie.
Cisza stawała się nieznośnie krępująca. Pot zalewał mi czoło, a mnie zaczynała ogarniać fala paniki. Czyżbym popełnił kardynalny błąd? Nie stałem przecież przed komisją wojskową ani Trybunałem Stanu. Jednak wciąż jest to państwowa komisja Centralnej Izby Informatyki. Może to było zbyt bezczelne? Robiło mi się coraz bardziej gorąco. Niech już ktoś coś w końcu powie! A może ja powinienem coś powiedzieć?!
- Czy taka odpowiedź pana zadowala, kapitanie Borkowski? - przerwała ciszę przewodnicząca, obracając powoli głowę w kierunku nękającego mnie egzaminatora.
Kapitan Borkowski, przemknęło mi przez myśl, zapewne jakiś oficer niższego szczebla, wojskowy. Chce się pobawić moim kosztem i popisać swoją niewielką władzą. Nikt istotny nie zostałby oddelegowany na przeciętny egzamin przeciętnego kandydata. Wiedziałem, że na egzaminie jest ktoś od nich. Wszędzie jest ktoś od nich. Na ogół siedzieli milcząco, bo i tak nie mieliby pojęcia o co zapytać. Najwyraźniej z wyjątkiem mojego przypadku, cholera.
- Taka odpowiedź jest wystarczająca by wyrobić sobie własne zdanie - odpowiedział enigmatycznie. Wszystkim chyba ulżyło, że temat nie będzie dalej kontynuowany, a przewodnicząca czym prędzej procedowała dalej:
- Doskonale, w takim razie chyba wszyscy jesteśmy zgodni, że poświęciliśmy wstępowi do egzaminu już wystarczająco dużo czasu. Przejdźmy zatem do treści najważniejszej, merytorycznej.
Członkowie komisji skinęli zgodnie głową i zaczął się właściwy egzamin. Pytania z początku nie były trudne i wydawało się, że wszystko pójdzie jak po maśle, a całość będzie jedynie formalnością. Jednak mieszanina kaca, stresu i nerwów wywołanych dość specyficznym rozpoczęciem egzaminu coraz bardziej dawała mi się we znaki. Odpowiadałem coraz wolniej i mniej pewnie. Ostatecznie odpowiedziałem na wszystkie pytania, ale nie byłem zadowolony z tego jak to zrobiłem. Wiedziałem, że stać mnie na więcej. Z drugiej strony, ocena z egzaminu nie miała większego znaczenia. Wystarczyło go po prostu zdać by móc dalej kontynuować karierę.
- Doskonale - tymi słowy przewodnicząca zaczęła kończyć właściwą część egzaminu - myślę, że to co usłyszeliśmy wystarczy nam do oceny pana kwalifikacji, panie magistrze. Czy mają Państwo jeszcze jakieś pytania? - skierowała pytanie do pozostałych członków komisji.
- Tak, ja mam - szybko odpalił doktor Kaczmarek, poprawiając się nerwowo na krześle - zanim przejdziemy do wewnętrznych obrad co do wyniku pańskiego egzaminu, chciałem zrozumieć jeszcze co takiego zainspirowało Pana w USA, czemu to tam żywo zainteresował się Pan technologiami informatycznymi?
Osz cholera! Ależ się uczepił! - pomyślałem sobie. Co mu powiedzieć? Że na zachodzie jest więcej kreatywności, więcej swobody, produkty są bardziej kolorowe, że dla dzieciaka jakim wtedy byłem to właśnie było fascynujące? To raczej nie interesowało całej komisji, dziadek najwyraźniej uczepił się mnie osobiście. Czy mogę sobie zatem pozwolić na zignorowanie tego pytania? Jedynie na szczerość chyba nie mogłem sobie pozwolić... a może?